Maria Janion „Wampir, biografia symboliczna”

IMAG1335

Dostałam książkę Marii Janion w prezencie na siedemnaste urodziny. Postawiłam ją na półce obok „Draculi” Brama Stokera i przez te kilka lat zajrzałam do niej dosłownie kilka razy. Nie zdecydowałam się jednak odłożyć jej do pudełka, ponieważ byłam przekonana, że to bardzo wartościowa publikacja i obiecywałam sobie, że będzie jedną z pierwszych w kolejce, kiedy „wreszcie znajdę więcej czasu na czytanie”. Może tych kilka lat wzbudziło we mnie nierealistyczne oczekiwania, a może zmyliła mnie sława Autorki? Dość powiedzieć, że była to jedna z najbardziej rozczarowujących lektur w życiu i to z wielu powodów.

Myślę, że w kulturze nie ma czegoś takiego, jak jeden wampir. Zrozumiałam to, kiedy przeczytałam zdania: „jesteśmy już blisko Draculi. Zło i jego psychopatologia stanowi podstawowy problem powieści gotyckiej”. Po pierwsze nie przemawia do mnie koncept jakiejś abstrakcyjnej, aksjologicznej kategorii zła. A nawet, jeśli istnieje coś takiego i jeśli można w ten sposób określić niektóre wampiry, to z pewnością nie są to te wampiry, które mogą mnie zainteresować.

Najwyraźniej interpretacja mitu wampirycznego u Janion została zawężona do problemu psychopatologii zła i tak właśnie powinna być zatytułowana ta książka. Z konieczności wampir będzie czymś zupełnie innym dla kogoś, kto w tej postaci doszukuje się symbolu kapitalizmu albo uciskanych mniejszości (co zostało zasygnalizowane w omówieniu „Draculi” w edycji „Oxford classics”), a czym innym dla kogoś, kto uznaje go za bohatera romantycznego. To, że dwóch badaczy interesuje się tym samym przedmiotem badań nie oznacza jeszcze, że interesują ich te same motywy (najgorsze, gdy ten pierwszy opisuje twórczość drugiego).

Dlatego uważam, że nie da się napisać publikacji o wampirze. Można oczywiście próbować – Janion próbowała – i stworzyła wyliczenie tego, co kto powiedział na ten temat. Już na pierwszej stronie wyjaśnia, że wampiry żyją w nocy oraz żywią się ludzką krwią i na dobrą sprawę nie dowiadujemy się więcej przez kolejne dwadzieścia dwa rozdziały.

Nie rozumiem czemu książka ma sześćset stron, czemu marginesy liczą aż pięć centymetrów (chyba udzieliłam sobie częściowej odpowiedzi na pierwsze pytanie)? Ponad połowę jej objętości stanowią przedruki dzieł innych autorów. Miałoby to sens, gdyby cytowane fragmenty były szczegółowo omawiane przez Janion. Skoro jednak nie są, to najwidoczniej zostały tam umieszczone jako załącznik, coś w rodzaju kserówek, które uczniowie powinni przeczytać przed lekcją. Jeśli książka tego rodzaju w założeniu ma stanowić komentarz do zbioru tekstów kultury, to chyba jasne jest, że należy się z nimi zapoznać wcześniej (i najlepiej w całości)? Pytam więc jeszcze raz: po co drukować te trzysta dodatkowych stron?

Trudno odnaleźć odpowiedź na to pytanie, ponieważ książka wydaje się zupełnie pozbawiona myśli przewodniej. Stanowi zbiór obrazków, pokawałkowanych komentarzy do dzieł literackich i filmów, z czego najwięcej miejsca Janion poświęca „Wywiadowi z wampirem” oraz „Draculi”. Na pierwszy rzut oka publikacja jest więc podobna do encyklopedii.

Książka składa się głównie z subiektywnych obserwacji oraz osobistych przemyśleń Autorki. Co prawda wiele z nich świadczy o jej dużej inteligencji, ale nawet one znajdują się w kompletnym nieładzie, a wiele bardzo dobrych fragmentów i błyskotliwych obserwacji ginie w mieszaninie wątków. Publikacja ta nie jest więc ani encyklopedycznym katalogiem, ani przemyślaną syntezą materiału. Co prawda podtytuł „biografia symboliczna” stanowi wyjaśnienie dla tak subiektywnego doboru treści, lecz nie może być uzasadnieniem dla totalnego chaosu. Zestawienie wydaje się zupełnie pozbawione sensu, lub sens ten pozostaje ukryty dla czytelnika, co w sumie na jedno wychodzi. Nie wiadomo, według jakich kryteriów Autorka uporządkowała swój materiał, dlaczego wybrała właśnie te utwory. Skoro zdecydowała się stworzyć osobisty album powinna albo wyjaśnić odbiorcy, jak go czytać albo zachować te zapiski dla siebie.

Chaos jest widoczny na wszystkich poziomach organizacji tekstu, a znakomitym przykładem może tu być rozdział 18. Janion zaczyna go od omawiania aspektów mitologii wampirycznej, powiązanych z seksualnością i pisze na ten temat dwa akapity, których koniec przypada również na koniec strony. Kiedy przewróciłam kartkę byłam przekonana, że przerzuciłam kilka naraz, ponieważ kolejny akapit mówił o czymś zupełnie innym i zaczynał się od słów „Twórcą literackiego mitu wampira jest John William Polidori”. Sprawdziłam dwa razy, nie pominęłam nawet jednego zdania. Z lekkim rozczarowaniem podjęłam ten nowy wątek. Kiedy wreszcie, po czterech czy pięciu stronach, Janion wyjaśniła, że dzieło Polidoriego było tym, które stworzyło wizerunek wampira – rozerotyzowanego potwora, przeżyłam swój moment „aha”. Aha, to dlatego rozdział zaczynał się od seksu! Czy nie można było w takim razie zacząć od Polidoriego i zostawić najlepszych kawałków na podsumowanie? Albo zasygnalizować chociaż w kilku słowach zmianę tematu? To nie przepisywany ręcznie manuskrypt, wystarczyło przenieść dwa akapity do innego miejsca w tekście!

Poza koszmarną organizacją materiału na osobne omówienie zasługują równie fatalne przypisy. Czasem nie ma ich wcale, kiedy Janion wspomina nazwisko badacza i cytuje jego poglądy lub nawet fragment utworu, którego tytułu próżno szukać w stopce. Kiedy jednak są – a jest ich mnóstwo – zajmują często połowę strony i prowadzona jest w nich konkurencyjna, równoległa narracja. Czytelnik musi dokonać wyboru: czytać przypisy i nie pamiętać, co było w głównym tekście, czy czytać główny tekst, a później przypisy i nie pamiętać, do czego się odnoszą.

Ostatnim, chociaż nie mniej poważnym zarzutem jest niedostosowanie języka do omawianego tematu. Zdaję sobie sprawę, że praca naukowa nie jest wierszem, jednak słowa w tej publikacji są wyjątkowo siermiężne, a ich użycie często niezręczne. Autorka miesza naukową terminologię z potocznymi frazami, w niezrozumiały dla mnie sposób dzieli zdania, co nieraz wywołuje przedziwne wrażenie jąkania się przy czytaniu.

Słyszałam, że Maria Janion była zasmucona, kiedy ktoś powiedział jej, że pomysł pisania książki o wampirach jest niepoważny i to nie wypada, by pani profesor zajmowała się takim tematem. W tym przypadku niepoważne wydaje mi się wyłącznie podejście do tematu oraz fakt, że w Polsce takie książki wydaje się w oprawie godnej albumu – a raczej – godnej tytułu naukowego Autora.

Spędziłam w szkole jedenaście lat, później pięć lat na studiach. Wiem, co to znaczy pisać eseje o drugiej w nocy w dniu ich oddania i umiem rozpoznać taką pracę. Kiedy czytam Wampira mam silne wrażenie, że książka ta powstała właśnie w ten sposób. Jednak ja jako uczeń byłam prawdziwym mistrzem ucieczki i mogłabym robić doktorat z olewactwa oraz wymigiwania się od konsekwencji. Ponieważ to wszystko dawno i nieprawda, pytam teraz: o czym to świadczy, jeśli naukowiec, zdawałoby się poważny człowiek, nie ma dość serca do przedmiotu badań, by napisać o nim dobrze? Co powiedzieć o wydawcy, którego nie obchodzi, co jest w środku książki oddanej do druku?

Ale to ja za czasów liceum miałam w dzienniku palisadę z mała wyrwą na czwórkę z religii i wf-u!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: