Mam w głowie listę drobnych i większych przyjemności: wypatrywanie pierwszego śniegu, popijanie kostek gorzkiej czekolady kawą albo zasypianie ze swoim kotem. Dawno nie miałam okazji doświadczyć jednej z nich, to znaczy odliczania dni do oczekiwanej premiery. Zazwyczaj dowiaduję się o grze albo o filmie kiedy są już znane lub psuję sobie zabawę czytając spoilery w internecie. Czasem przeżywam ogromne rozczarowania. Tym razem moje przeczucia były jak najgorsze, jednak pierwsze zwiastuny nowego „Draculi” wzbudziły we mnie wielkie zainteresowanie. Prawdę mówiąc, to od końca września codziennie sprawdzałam, czy można już kupić bilety. I nie zawiodłam się.
Maria Janion w swojej książce przedstawia historię wampirów następująco: na początku były one ohydnymi i budzącymi grozę potworami; ożywionymi nieboszczykami, cuchnącymi zwłokami, które nie ulegają rozkładowi i niepokoją żywych, podstępnie sącząc krew niewinnych ofiar. Postacią tego rodzaju jest hrabia Dracula z powieści Brama Stokera ale również Kaligula z nowej ekranizacji: fizycznie odrażające wcielenie zła, które przez większość ekranowego czasu wygłasza filozoficzne przemowy o władzy i świecie bez wartości.
Przełom następuje w momencie, gdy wampirami zaczynają interesować się pisarze epoki romantyzmu: wampir zamienia się w nieszczęśliwca, który cierpi, ponieważ jego nieżywe ciało nie jest już w stanie poczuć niczyjego ciepła. Próbuje wprawdzie zmusić swoje serce do szybszego bicia, zatracając się w seksualnych rozkoszach, lecz bezskutecznie: nie tylko nie może nasycić głodu ale również staje się zgubą tych, którzy byli jego kochankami. Ten motyw pojawia się w ekranizacji „Draculi” F.F. Coppoli (przemieszany z elementami o mniej lub bardziej mizoginicznym podtekście) i w końcowych scenach z nowego filmu, które – choć w oczywisty sposób nawiązują do kultowego przedstawienia z 1992 roku – zostały politycznie uładzone.
Z tego, co mi wiadomo wampiry były też kapitalistami, Żydami, a pewnie zdarzyły się niszowe interpretacje z wampirkami w ciąży albo wampirami kosmitami. W końcu, jak mówi King (Stephen King „Danse macabre”) wszystkie horrory powstają w odpowiedzi na aktualne lęki społeczne. Nie spotkałam się jeszcze z takim wykorzystaniem postaci wampira jak ten w nowym „Draculi”, lecz widziałam podobne filmy bez nadnaturalnych potworów; wystarczyłoby wyciąć efekty specjalne i powstałaby drugi „Dług” Krzysztofa Krauze. Scenariusz jest znajomy lecz wiele rzeczy w tym filmie miało miejsce po raz pierwszy:
Chociaż zwiastun stanowi dobrą zapowiedź tego, o czym będzie opowiadać film, to w zasadzie każda z pokazanych w nim uciętych scen kończy się zupełnie inaczej, niż moglibyśmy się spodziewać. Autorzy uciekają od klisz i stereotypowego konstruowania postaci: żona okazuje się być kimś więcej, niż tylko pozbawioną woli mimozą lub tłem dla konfliktu wewnętrznego głównego bohatera, a sułtan nie kieruje się wyłącznie ambicją i chęcią czynienia zła.
Co więcej, wampir nie jest już ani straszydłem ani romantycznym kochankiem, lecz mężczyzną naszych czasów, pogrążonym w kryzysie. Kimś, kto ze swoich kontaktów z ojcem wyniósł zasób w postaci przekonania, że chce być zupełnie innym rodzicem dla własnego dziecka, kto wierzy w równościowe małżeństwo, kto przedkłada sukces osobisty nad zawodowy i nawet poddanych traktuje jak większą rodzinę. Główny bohater ma mnóstwo wzruszających ideałów, lecz również koszmarne deficyty w dziedzinie zasobów i wzorców, co nieuchronnie prowadzi do katastrofy.
Słowiański wampir znakomicie nadawał się do straszenia niesfornych dzieci, a wampir Coppoli z powodzeniem mógł stać się ulubionym utworem nieszczęśliwie zakochanych nastolatek – wiem to, ponieważ sama wypłakałam wiele łez rozpaczy nad wampirycznymi lekturami w liceum. Wydaje mi się, że nowy Dracula to wizualizacja koszmaru mężczyzn, którzy robią nadgodziny by spłacić kredyt we frankach, podczas gdy ich psychicznie osieroconym pierworodnym wyżynają się pierwsze ząbki.
Co prawda główny bohater stara się wziąć odpowiedzialność za swoją rodzinę – co znakomicie widać w scenie, w której Dracula najpierw zrzuca palącą go srebrną obrączkę, a później próbuje zawiesić ją na szyi. Lecz ciężar okazuje się być nie do uniesienia. Lęk przed zwampiryzowaniem nie jest już wyłącznie lękiem przed samotnością – ale lękiem, by nie stać się synem swojego ojca i potworem dla własnych dzieci.
Ci, którzy dali zmylić się plakatem i chcieli zobaczyć film o kolejnym superbohaterze z pewnością poczuli się oszukani. Z rozbawieniem przeczytałam w jednej z hejterskich recenzji zdanie: „to nie jest już ten sam zły Dracula, który zostaje pokonany przez mężnego Jonathana Harkera”.
Oczywiście, prawdziwy Dracula był „zły”, ponieważ był też odpowiedzialny za wyzwolenie seksualnych pragnień kobiet, a także wyjęcie ich spod władzy mężczyzn; jak piszą Foster oraz Foster o Lucy: „anioł przemienił się w dziwkę. Co gorsza, wydaje się, że zawsze w niej to tkwiło”. W nowej filmowej adaptacji zmartwienie w postaci podporządkowania płci pięknej blednie wobec paraliżującego lęku niemocy mężczyzny zmuszonego konfrontować się z samym sobą.
Przyniosło to dość zaskakujące efekty uboczne: w „Draculi” nie ma w ogóle kobiecej nagości. Obnażony zostaje za to główny bohater. W jednej ze scen Vlad rozbiera się do kąpieli; stoi tyłem do żony, a przodem do ekranu i powolnym ruchem zdejmuje z siebie koszulę. Męskie ciało staje się kawałkiem mięsa na sprzedaż i zostaje użyte jak towar, czyli w sposób, zarezerwowany do tej pory wyłącznie dla ukazywania w filmach ciał kobiet.
Cóż, wszystkim oburzonym pozostaje utwierdzać się w swojej męskości z pomocą klasyków. Gorąco polecam ponowną lekturę „prawdziwego” Draculi, w której to książce panowie – usiłując przywrócić Lucy zastępom anielskim – najpierw przetaczają jej swoją krew, a więc symbolicznie dokonują na niej zbiorowego gwałtu (Maria Janion „Wampir), a gdy i te wysiłki nie przynoszą spodziewanego efektu, wysyłają do jej grobu samego Arthura, narzeczonego denatki. Ten, przy pomocy młota, podobny do „posągu boga Thora” wbija wielki kołek w dygoczące – z bólu czy też rozkoszy – ciało swojej ukochanej i przywraca spokój jej rozdzieranej feministycznymi rozterkami duszy.
Fajna analiza, rzeczywiście coś w tym jest, tylko, że jest to raczej nadinterpretacja, w odniesieniu do Draculi.Untold. Dracula.Untold jest kinem typowo rozrywkowym i wątpię, by jego twórcy mieli jakieś feministyczno-równościowe przemyślenia (co najwyżej wyszło im tak przez przypadek, jak w scenie gdy Dracula się rozbiera – w końcu to on jest głównym bohaterem, więc to on musi się pochwalić muskulaturą 😉 Co więcej, w filmie, którego akcja dzieje się w średniowieczu takie znaczenie filmu byłoby raczej niestosowne, niespójne z jego treścią – co innego, gdyby akcja rozgrywała się współcześnie. Jak dla mnie nowy Dracula to po prostu kolejna opowiastka o miłości, w typowo hollywoodzkim stylu. Nie zgadzam się też, że żona Draculi nie była mimozą – moim zdaniem jak najbardziej; ta postać strasznie mnie irytowała.
Ale podoba mi się to, co napisałaś, muszę wreszcie sięgnąć po Janion.
PolubieniePolubienie
Nie, nie, ja absolutnie nie uważam, by przekazywanie takich treści było celem twórców… Jednak książki/filmy i inne wytwory kultury (bez względu na to, jaką sieczką intelektualną by nie były) nie powstają w próżni. To taki rodzaj diagnozy społecznej. Odbijają się w nich lęki i uwidaczniają stereotypy. Bez kitu, to był pierwszy film od nie-wiem-ilu lat, w którym nie było gołych kobiecych piersi!
PolubieniePolubienie