Ze wszystkich adaptacji, interpretacji i reinterpretacji baśniowych opowieści za najbardziej zastanawiający uważam przykład Królowej Śniegu, która – chociaż wystawiana, ilustrowana i nagrywana wciąż na nowo w formie filmów czy słuchowisk – nie doczekała się jeszcze w Polsce przedstawienia, które oddawałoby sprawiedliwość oryginałowi. Odbiorcom jednak najwyraźniej to nie przeszkadza i, jak słusznie zauważył mój prawie-mąż, „Być może chodzi o te wszystkie śpiewające kwiatki i gadające wrony: one robią przedstawienie i to ludziom wystarcza.”
Nie mnie.
Królowa Śniegu jest szczególną baśnią i to z wielu powodów. Hans Christian Andersen był perfekcjonistą i nieraz miesiącami pracował nad jedną opowieścią, tymczasem tę ukończył pod wpływem natchnienia w zaledwie kilkanaście dni. Wyróżnia się też dlatego, że jej bohaterowie – Kaj i Gerda – nie są tylko „dziewczynką” (jak w „Dziewczynce z zapałkami”) czy „chłopcem”, ale mają imiona i, co chyba najciekawsze, Gerda – w przeciwieństwie do innych kobiecych postaci w fantastycznym świecie pisarza – nie umiera, co więcej, doświadcza wielu przygód zarezerwowanych do tej pory dla chłopców.
Samą postać Królowej Śniegu interpretowano na wiele sposobów: miała być symboliczną reprezentacją aleksytymii, której nazwa (z greckiego) oznacza „brak słów dla emocji”, a sama dysfunkcja objawia się niezdolnością do nazywania i rozpoznawania swoich uczuć oraz odróżnienia ich od stanu fizjologicznych, jak pobudzenie czy głód. Podczas gdy świat wewnętrzny zdrowego człowieka pozostaje w stanie dynamicznej równowagi, życie uczuciowe aleksytymika przypomina krainę śnieżnego snu, a pod skorupą lodu czuć ledwie słaby puls niejasnych i zagrażających impulsów oraz przeczuć.
Lodowa dama bywała personifikacją depresji, w przebiegu której człowiek doświadcza frustracji i złości, jak Kaj, który obraża Gerdę i niszczy wszystko wokół, zanim zamknie się w swoim zamku, z którego tak trudno będzie mu dostrzec chociaż promyk nadziei.
Próbowano odczytywać ten stan jako bliski dysocjacji, a więc oddzielenia siebie od swoich przeżyć oraz uczuć bądź od wspomnień, gdy pod wpływem mroźnego pocałunku Kobiety z lodu chłopiec zapomniał swoją babcię, swoje kwiaty, a nawet słodką Gerdę.
Lodowy uścisk Królowej Śniegu interpretowano jako autystyczne kompulsje, jak wtedy, gdy Kaj – odgrodzony od świata i ludzi – pogrążony był w obserwacji i układaniu lodowych kryształów.
Przyjaciółka zasugerowała mi też interpretację, w której Królowa Śniegu uosabia narcyzm: Kaj, doznawszy narcystycznej rany – w opowieści zadanej przez kawałek szkła – lokuje miłość w sobie zamiast w obiektach zewnętrznych, gdyż świat jest dla niego zbyt zagrażający. Pragnie być idealny i spotkać ideał, a pragnienie to pozwala mu uniknąć prawdziwej bliskości z innymi, będącej dla niego źródłem lęku.
Osobiście najbardziej przemawia do mnie ostatnia wersja, lecz dobrze, by każdy znalazł taką, w którą będzie chciał wierzyć. Najczęściej jednak nowoczesne przedstawienia wydają się zupełnie pozbawione myśli przewodniej, i trudno poddać je jakiejkolwiek interpretacji. Jak było w oryginale? Może warto przypomnieć:
Wszystko zaczęło się od wielkiego lustra, stworzonego przez trolle. Tak, te trolle, dziesiątą wodę po kisielu jeśli chodzi o powinowactwo do prawdziwych, germańskich Trolli, czyli głupich i złych krewniaków Olbrzymów. Lustro miało taką właściwość, że pokazywało wykrzywione oblicze świata oraz ludzi: każdy w nim stawał się pokraczny, odpychający oraz brzydki od wewnątrz. Trolle uniosły je nad ziemię, podnosiły coraz wyżej i wyżej, tak, by odbić w krzywym zwierciadle cały świat, a śmiały się przy tym tak głośno i okrutnie, że zwierciadło wypadło im z rąk i roztrzaskało się na tysiące kawałków, które porwał wicher. Niektóre z nich używano zamiast szyb w oknach, a przez taką szybę nie dało się widzieć przyjaciół, te mniejsze czasem wykorzystywano do wyrabiania szkieł w okularach, a każdy, kto je założył widział tylko złe rzeczy.
…Wieczorem, gdy mały Kaj był już w połowie rozebrany, wspiął się na krzesło przy oknie i wyjrzał przez szparę. Spadło kilka płatków śniegu, a jeden, największy z nich, zaległ na brzegu doniczki.
Płatek śniegu rósł większy i większy, aż w końcu był tak duży jak młoda pani, ubrana w najpiękniejsze jedwabie, wykonane z miliona małych płatków, podobnych gwiazdom. Była tak piękna i delikatna, lecz była cała z lodu, błyszczącego i migoczącego lodu; jej oczy patrzyły bez ruchu, jak dwie gwiazdy, jednak nie było w nich spokoju. Kiwnęła głową w stronę okna i wykonała przyzywający gest ręką. Chłopiec przestraszył się i zeskoczył z krzesła…
W ostatnim z przedstawień, które oglądałam – i nie w nim jedynym – zupełnie pomija się ten element, a scenę pierwszego rzeczywistego spotkania Królowej i chłopca zamieniono tak, by przedstawiała uprowadzenie przemocą bezbronnego dziecka. Tymczasem było coś takiego w Kaju co kazało mu czekać przy okiennej ramie, co pozwoliło mu zobaczyć Królową i wreszcie to coś sprawiło, że mówiła właśnie do niego, a on posłuchał jego głosu.
Dopiero po tym wieczorze – nie wcześniej! – zostaje on utrafiony okruchem zbitego zwierciadła:
…Był to jeden z kawałków z magicznego lustra, a nieszczęsny Kaj został ugodzony nim w samo serce. Wprawdzie przestało boleć, lecz odłamek ciągle tam tkwił, a jego serce stało się twarde i zimne jak bryła lodu…
Od tego czasu zabawy Kaja stały się inne. Dokuczał on Gerdzie i powyrywał z doniczek wszystkie jej kwiaty. Jedyne, co zdawało się go interesować, to obserwacja płatków śniegu, „patrz, jakie to zmyślne!” mówił, „dużo ciekawsze od prawdziwych kwiatów, tak precyzyjnie wykonane jak to możliwe, nie miałyby żadnych wad, gdyby tylko się nie topiły!”
Kaj uważa, że jedynie to zasługuje na szacunek, co wydaje się godne podziwu, jak i on sam. Jego sądy są okrutne dla innych i dla niego samego, lecz chłopiec nie rozpoznaje już własnych słów od podszeptów Królowej Śniegu. Wreszcie, pewnego śnieżnego poranka, gdy wszyscy bawią się na sankach na placu miejskim, Kaj dostrzega piękne sanie. Niewiele myśląc przywiązuje swoje saneczki do zaprzęgu i odjeżdża razem z nimi w dal:
…wielkie sanie zatrzymały się, a osoba, która nimi powoziła podniosła się. Była to kobieta; jej płaszcz i czepiec utkano ze śniegu, była wysoka i szczupłej figury oraz porażającej jasności. Była Królową Śniegu.
„Podróżowaliśmy szybko”, powiedziała; „lecz jest przeraźliwie zimno. Chodź, wejdź pod mój płaszcz ze skóry niedźwiedzia”. I posadziła chłopca w saniach obok siebie, owinęła go futrem, a on czuł, jakby zapadał się w śnieżną zaspę.
„Czy wciąż ci zimno? zapytała i pocałowała go w czoło. Ach! Pocałunek był zimniejszy od lodu, przeniknął do głębi jego serca, które i tak prawie zamarzło na kamień. Wydawało mu się, że umrze, lecz po chwili było mu już dość przyjemnie i nie zważał na zimno dokoła. (…) Królowa Śniegu pocałowała Kaja jeszcze raz, a wtedy zapomniał małą Gerdę, swoją babcię i wszystkich, których zostawił w domu.
„Nie będzie już więcej pocałunków”, powiedziała, „inaczej umarłbyś od nich”.
Kaj spojrzał na nią. Była bardzo piękna; mądrzejsza i cudowniejszego oblicza, niż mógłby sobie zamarzyć; i nie wydawała się już być cała z lodu, jak wcześniej, gdy siedział przy oknie, a ona przyzywała go do siebie; w jego oczach była idealna, nie bał jej się i powiedział jej, że umiał liczyć w myślach, nawet z ułamkami; o tym, że wiedział jaka jest powierzchnia różnych krajów i ilu było ich mieszkańców, a ona uśmiechała się, gdy mówił. Wtedy wydało mu się, że to, co wie nie wystarcza i spojrzał wyżej, w olbrzymią, pustą przestrzeń ponad nim, a Królowa unosiła ich wysoko ponad czarne chmury, gdy wicher wył i zawodził tak, jakby śpiewał jakąś starą pieśń. (…) Lecz powyżej był księżyc, duży i jasny, i to w niego Kaj wpatrywał się podczas długich, zimowych nocy, a za dnia spał u stóp Królowej Śniegu…
W wersji, którą ostatnio oglądałam, Kaj opuścił Gerdę – przedstawioną jako jego siostrę – by spotkać się z Królową Śniegu. Po pierwsze, Andersen zaznacza jasno, że „kochali się jak rodzeństwo chociaż nie byli rodzeństwem”, a po drugie, co można stwierdzić bezsprzecznie po ostatnim fragmencie, ta opowieść ma i tak wysoki poziom „cringe value”, by jeszcze potęgować go wprowadzaniem jakichś kazirodczych motywów, gdyż, nie oszukujmy się, pojedynek z Królową Śniegu nie jest potyczką zżytego ze sobą rodzeństwa z jakąś złą panią o niejasnych motywach, lecz o pojedynku Gerdy, kochającej się z wzajemnością w Kaju szczenięcą jeszcze miłością, z Królową Śniegu, dorosłą kobietą, która – choć mówię używając pewnej przenośni, to jednak zważam na ciężar znaczeniowy tego słowa – uwiodła chłopca, tak, że uwierzył w jej kłamstwa i poszedł za nią do serca mroźnej Laponii.
Królowa Śniegu wydaje mu się piękna, mądra i cudowna, prawdziwie wytworna, a najważniejszą z jej zalet wydaje się chłodny intelekt, z którym Kaj pragnie się mierzyć. Podczas gdy Gerda będzie pytać o Kaja strumień, kwiaty, ptaki i słońce, tak on w bezsenne noce będzie wpatrywać się w puste oblicze księżyca.
Gerda zakłada czerwone trzewiki i wyrusza w świat w poszukiwaniu przyjaciela. Po drodze odwiedza ogród, w którym rośliny opowiadają jej baśnie, spotyka wrony, które prowadzą ją do pałacu młodej królewskiej pary; wszyscy są głęboko poruszeni opowieścią Gerdy o jej misji i każdy wspomaga ją w wypełnieniu zadania, jak może. Autorzy większości adaptacji nie mają większego kłopotu z tą częścią historii i, co zasługuje na pochwałę, wykorzystują oryginalne dialogi z baśni.
Rozbieżności są dostrzegalne na późniejszym etapie opowieści, gdy Gerda, w książęcej karocy, ubrana w złoty płaszcz, zostaje napadnięta przez złodziei i staje się własnością małej rozbójniczki:
…”Będziesz spać ze mną dzisiaj, ze wszystkimi moimi zwierzętami”, powiedziała mała złodziejka. Zjadły i napiły się i poszły do kąta, gdzie leżały zapasy oraz dywany. Obok, na żerdziach, siedziało niemal sto gołębi, wszystkie niby pogrążone we śnie, lecz poruszyły się, gdy przyszła mała rozbójniczka. „Wszystkie należą do mnie”, powiedziała i złapała za nogi jednego z gołębi, który był najbliżej niej, i potrząsnęła nim, a on machał skrzydłami. „Pocałuj go!” wykrzyknęła i rzuciła go Gerdzie w twarz. (…) „Gdyby nie były uwiązane odleciałyby natychmiast! A to mój stary renifer”, powiedziała i chwyciła za rogi renifera, który miał na szyi miedzianą obręcz, a do obręczy przywiązany był postronek. „Musimy go też wiązać, bo inaczej by uciekł! Każdego wieczora gilgoczę go po szyi moim ostrym nożem, bardzo się tego boi!”, i dziewczyna przełożyła przez szparę w ścianie długi nóż i przesunęła go po szyi renifera. Biedne zwierzę zaczęło kopać, a dziewczyna roześmiała się i pociągnęła Gerdę za sobą do łóżka.
„Chcesz trzymać ze sobą nóż, gdy śpisz?”, powiedziała Gerda, patrząc na nóż z przestrachem.
„Zawsze śpię z nożem”, powiedziała rozbójniczka. „Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. A teraz opowiedz mi jeszcze raz o małym Kaju. Czemu wyruszyłaś w szeroki świat zupełnie sama!”…
W pierwszym przedstawieniu Królowej Śniegu, jakie oglądałam, rozbójniczkę pokazano dokładnie tak, jak w tym fragmencie, bez ugrzeczniania i bez cenzury. Ta wersja była równie niepokojąca, co wspaniała i do dziś pozostaje moją ulubioną. Podobało mi się, że jej autorzy powstrzymali się od moralnej oceny postaci i pokazali ją taką, jaką jest, nieokrzesaną oraz bezwzględną ale i odważną, o sercu, które zdolne jest do wzruszeń. Rozbójniczka do końca nie jest pewna, czy pomóc Gerdzie i wiele razy grozi jej śmiercią, lecz ostatecznie oddaje jej renifera i zapasy i pozwala jej odjechać, by dalej szukać Kaja.
Zawsze uważałam, że Rozbójniczka stanowi alter ego Gerdy, która do tej pory bądź płakała, bądź czekała lub też błądziła w poszukiwaniach i dopiero konfrontacja ze złodziejką pozwoliła jej odkryć w sobie siłę, by ruszyć na przełaj przez śniegi do zamku Królowej.
Po drodze czekało ją jeszcze jedno spotkanie, tym razem z lapońską szamanką, biegłą w czarach. Nie wiedzieć czemu ten element jest również pomijany w wielu reinterpretacjach, albo przeinaczany w ten sposób, że szamanka uczy Gerdę zaklęć. Przecież nie o to chodziło w baśni!
…[Szamanka powiedziała:] „Nie mogę dać jej więcej mocy, niż ona sama już posiada. Nie widzisz, jaka jest wielka? Nie widzisz, jak ludzie i zwierzęta zobowiązani są, by jej służyć; z jaką łatwością idzie przez świat boso? Nie może dowiedzieć się o tej mocy od nas, ta siła bierze się z jej serca!”…
Tymczasem Kaj nie widział niczego poza zadaniem, powierzonym mu przez Królową Śniegu: z geometrycznych kawałów lodu układał coraz to nowe wzory, usiłował ułożyć z nich słowo „wieczność” – gdyż co może być doskonalsze od samej wieczności? Królowa powiedziała mu, że jeśli da radę je złożyć i dotknie ideału, wtedy „stanie się panem samego siebie”, dostanie od niej w darze cały świat i parę łyżew.
…”Prawdą jest, że Kaj przebywa w pałacu Królowej i wszystko tam mu się podoba. Uważa on, że to najlepsze miejsce na świecie, a powodem tego są kawałki szkła – jednego w oku, a jednego w sercu”…
Gerda w niczym nie przypomina księżniczki na zamku – bez rękawic i z gołymi stopami przybywa do pałacu, lecz to właśnie jej udaje się odmienić serce Kaja.
…Tam go dostrzegła; rozpoznała go, podbiegła, by go objąć i krzyknęła do niego, trzymając go mocno w ramionach, „Kaju, słodki, drogi Kaju! Czy wreszcie cię odnalazłam?”
Lecz on siedział w bezruchu, odrętwiały i zimny. Wtedy Gerda zapłakała gorącymi łzami, a one spadły na jego pierś i dotarły aż do jego serca i stopiły kryształy lodu (…). Wtedy Kaj wybuchnął łzami, płakał tak mocno, że odłamki zwierciadła wypadły mu z oka, i rozpoznał dziewczynkę i krzyknął „Gerda, słodka Gerda! Gdzie byłaś cały ten czas… I gdzie byłem ja?” rozejrzał się „Jak tu zimno! Jak pusto i zimno!” Ale Gerda trzymała go mocno, śmiała się i płakała z radości…
Dopiero prawdziwa bliskość jest w stanie uleczyć chłopca. Kaj i Gerda zaczynają tańczyć beztrosko, a z nimi podrywają się kawałki lodu, które same układają się w napis „wieczność”, którego znaczenie dwójka bohaterów zrozumie dopiero później, gdy wrócą do domu:
…I siedziała tam dwójka dorosłych, dorosłych, którzy jednak pozostali [na zawsze] dziećmi w sercach, i było lato, lato, cudowne lato!
Zawsze ta historia wydawała się przytłaczająca. W przypadku innych baśni, jako dziecko, czułem że coś się wymyka, jednak ten brak wiedzy nie przerażał aż tak. Tutaj do dziś mam wrażenie że ,,przyswajalność” nie miała najwyższego priorytetu, tu najważniejsza jest moc, treść. I wszystko wydaje się przemyślane i na miejscu. I skoro można zachwycać się Disneyem, który w końcu dojrzał do pokazywania bohaterek przez duże ,,B”, tym bardziej należy zachwycać się Andersenem.
Wspaniały blog. Oddaję łzę i roztapiam płatek śniegu dla Ciebie.
PolubieniePolubienie
Dziękuję za ten komentarz, w takich chwilach myślę, że warto pisać bloga, nawet, gdy czasem wydaje się, że myśli wysyłane są w przestrzeń 🙂
PolubieniePolubienie
Bardzo mi pomógł ten wpis. Dziękuję!
PolubieniePolubienie